Chciałbym powrócić dziś do tematu
pośmiertnej egzystencji pierwiastka psychicznego, istniejącego w ciałach
zwierząt. W poprzedniej notce poświęconej zwierzętom (http://spirytysta.blogspot.com/2013/06/za-teczowym-mostem.html)
odnosiłem się głównie do poglądów prezentowanych przez spirytystów,
przytaczając dla kontrastu kilka przykładów, które sugerują, że nie jest łatwo powiedzieć w tej
kwestii coś pewnego, a zarazem pozwalają domniemywać, że w rzadkich
przypadkach może rzeczywiście dochodzić do kontaktu z „duchem”
zwierzęcia. Abstrahując jednak od tego, czy uznajemy możliwość zaistnienia takich
zdarzeń, faktem jest, że jeżeli jesteśmy już przekonani o nieśmiertelności
ludzkiej psychiki i indywidualności, nie ma żadnych podstaw, aby uważać to za wyłączny
przywilej człowieka i odmawiać go innym stworzeniom inteligentnym.
O tym, że „duchy” zwierząt czasami
ukazują się ludziom, mogą świadczyć trzy przypadki zanotowane przez Prospera
Szmurło (1879-1942) - wybitnego
polskiego badacza metapsychiki, prezesa Towarzystwa Psycho-Fizycznego w
Warszawie i redaktora kwartalnika „Zagadnienia Metapsychiczne”.
Pies towarzyszy umierającemu
Kiedy pielęgniarka doglądała umierającego
ujrzała raz nagle pod stołem dość dużego psa z rasy owczarków. Następnego dnia
po śmierci chorego zapytała wdowę co się stało z tym psem, gdyż ani przedtem
ani potem nigdzie go nie widziała.
- Z jakim psem, w całym domu nie ma
ani jednego? – odrzekła wdowa.
Gdy jednak pielęgniarka uporczywie
twierdziła, że na pewno na własne oczy go oglądała i dokładnie opisała jego
wygląd, dopiero wtedy zdumiona wdowa przyznała, że istotnie mieli kiedyś
właśnie takiego psa, ale zginął już przed dziesięciu laty.
Creola
Drugi przypadek, na który powołuje się Szmurło, opisał Ernesto Bozzano
w czasopiśmie „Luce et Ombra”. Otóż prof. Emil Maguin posiadał psa imieniem
Creola, którego na kilkanaście dni wysłał do Paryża na tresurę do leśniczego w
Rambouillet. Pewnego ranka profesor usłyszał wyraźne drapanie psa do drzwi
wejściowych. Natychmiast wstał, otworzył drzwi, ale nikogo nie zobaczył i nie
umiał sobie wytłumaczyć, co mogło być tego powodem. W dwie godziny potem
otrzymał depeszę z zawiadomieniem, że jego pies Creola został przypadkiem
zastrzelony na polowaniu przez jakiegoś niezręcznego myśliwego.
Pewna kobieta opisała taki oto niezwykły
przypadek: „Przed kilkunastu laty mój dziadek zachorował i leżał w szpitalu na
Malcie. U siebie w domu, w Anglii, miał dziadek papugę, która była doń
niezwykle przywiązana i nauczyła się wołać go po imieniu. Pewnego wieczora w
szpitalu dziadek wyraźnie posłyszał głos swojej papugi, trzykrotnie głośno
wymawiający jego imię i jakby wzywający na pomoc. Zaniepokojony tym staruszek
napisał do domu, zapytując co dzieje się z ptakiem, ale jego list rozminął się
w drodze z naszym, w którym zawiadamialiśmy go o śmierci skrzydlatego
przyjaciela dokładnie tego samego dnia i godziny, kiedy dziadek słyszał jego
wołanie. Należy dodać, że papuga istotnie w chwili zgonu trzykrotnie głośno
powtarzała imię dziadka”[1].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz