wtorek, 28 stycznia 2014

Chico Xavier - "Chleba naszego powszedniego"

Witajcie. Tym razem chciałbym zapoznać was z książką pt. Our Daily Bread ("Chleba naszego powszedniego"), napisaną przez najbardziej znane współczesne medium psychograficzne, Chico Xaviera (1910-2002). Dzieło powstało jako rezultat pisma automatycznego i należy do serii tekstów podyktowanych przez ducha Emmanuela, duchowego przewodnika Xaviera. Jest zbiorem 180 komentarzy biblijnych, które zawierają wskazówki, jak na co dzień żyć w zgodzie z wartościami chrześcijańskimi, z mądrze postawionymi celami życiowymi, kierując się nastawieniem na rozwój przez szerzenie dobra wobec najbliższych i społeczeństwa.


Poniżej zamieszczam kilka fragmentów w moim przekładzie.

To może być bezcelowe

Odpowiedział im: Już wam powiedziałem, a wyście mnie nie wysłuchali. Po co znowu chcecie słuchać?” (Ewangelia wg św. Jana 9:27)
Bardzo często ludzie religijni interesują się głównie przeobrażeniem swoich przyjaciół w osoby zgadzające się z ich osobistymi przekonaniami. Zwykle trwają w długich i irytujących dyskusjach, w bezustannej grze słów, nie chwytając zdrowego, moralnego sensu.
Szczere serce odnowione w wierze nie może tak postępować.
Rozpraszanie tego fałszywego poczucia wyższości jest koniecznością. Ono atakuje uczucia u wielkiej ilości praktykujących. Dopóki ludzie nie dojdą do nowych ścieżek wiedzy, w stopniowym objawieniu mądrości Bożej, dyskutujący, którzy skłaniają się do zła, będą trwać w utrudnianiu i przerywaniu ich rozwoju.
Logicznie rzecz biorąc, naśladowca Chrystusa nie powinien odmawiać wyjaśnień dotyczących Mistrza, lecz jeśli już objaśnił kłopotliwe tematy i spróbował nagrodzić swego brata ocenami, które czynią go szczęśliwym, nie odkrywając innych interpretacji, dlaczego dalej go nagabuje? Jeśli człowiek słyszy prawdę, ale jej nie rozumie, posiada wszelkie, oczywiste oznaki duchowego paraliżu. Dlatego bezcelowe będzie dalsze słuchanie i powtarzanie lekcji, ponieważ nikt nie może oszukać czasu. Mądry człowiek wchodzący w konflikt z ignorantem mógłby stać się nieczułym głupcem.
Dlatego nie marnuj swojego cennego czasu na monotonne wyjaśnienia komuś, kto jest niezdolny do ich zrozumienia, zanim nie ogarną go słońce, deszcz, ogień i woda doświadczeń.
Posiadasz przecież tysiące zasobów do pracy ze swoim przyjacielem, w uprzejmości, bez nakłaniania go do zgodności z twoim sposobem myślenia i twoją wiarą.


Twój własny rachunek

I rzekł: O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi!” (Ewangelia wg św. Łukasza 19:42)
Były to słowa, które Jezus skierował do Jeruzalem. Bardziej jednak stosują się one do ludzkiego serca, owej „żyjącej świątyni Ojca”, niż do materialnego miasta wystawionego na szereg doświadczeń, które przemienią je w ruinę.
Wyobraźmy sobie, jaki byłby świat, gdyby każdy wiedział o jego wymaganiach, aby móc osiągnąć wewnętrzny spokój.
Wskutek zasadniczego braku zainteresowania tą ważną właściwością życia, człowiek pozostaje uwikłany w bolesnych trudnościach i zaciąga wielkie długi.
Zwróćmy uwagę na to stwierdzenie Mistrza: „O gdybyś i ty poznało w ten dzień”.
Te słowa zapraszają nas, abyśmy pomyśleli o możliwości służenia innym, które daje nam obecna chwila. Zachęcają, byśmy zastanowili się nad straconymi wiekami. Zmuszają do refleksji nad okazją do pracy, która zawsze jest w zasięgu pracowitych duchów.
Wcielająca się osoba dysponuje wspaniałym czasem, który lada moment będzie jej własnością, a Wszechmoc dostarcza go dla jej osobistej odnowy.
Ważne jest, aby każdy z nas rozpoznawał co jest konieczne dla jego własnego spokoju. Każda osoba powinna czcić dostojną postawę nakierowaną na rozumienie jej własnych obowiązków, a widma niepokojów powinny być odrzucone z góry. Niech każdy zatroszczy się o własne sprawy, a dwie trzecie problemów społecznych na świecie zostaną naturalnie rozwiązane.
Zwracaj uwagę na mniejsze potrzeby twojego najbliższego otoczenia i odpowiedz na nie.
Nie będziesz wędrować między gwiazdami, zanim nie przejdziesz skromnej ścieżki, która na ciebie czeka.


Z dobroczynnością
Wszystkie wasze sprawy niech się dokonują w miłości!” (I List św. Pawła do Koryntian, 16:14)
Obecnie wielu ludzi nadal tak naprawdę nie rozumie idei dobroczynności. Nie rozumieją jej inaczej niż jako akt skromnego ubierania się w sobotę i niedzielę, nakaz rozdzielania chleba mniej szczęśliwym, czy oczekiwanie społecznych katastrof po to, by wyeksponować swoją osobę lub przesyłać apele do prasy.
Nie mamy wątpliwości, że dobre intencje pewnych grup są godne pochwały, jednakże musimy wiedzieć, że szlachetny dar posiada też swoje szlachetne przedłużenie.
Paweł wskazuje, że dobroczynność, wyrażając miłość Chrystusa, powinna obejmować wszystkie aspekty naszego życia.
Wyciągnąć pomocną dłoń, pocieszyć bliźniego – to jest praktyczna realizacja najwyższych cnót. Cały ten potencjał duchowy winien przystosować się do bożych zasad, ponieważ dobroczynność istnieje w mówieniu i słuchaniu, wstrzymywaniu i popieraniu, zapominaniu i przypominaniu. Nadejdzie czas, gdy usta, uszy i stopy będą służyć najwyższej szlachetności wespół z dłonią wyciągniętą ku bliźniemu.
Każdy człowiek, tak jak i każda sprawa, wymagają wkładu szczególnej dobroci. Osoby, które albo kierują innymi albo też same są posłuszne ludziom, błagają o jej zbawienną obecność, aby mogli zostać oświeceni w Domu Ojca, w którym odnajdą siebie. Bez szlachetnej miłości, zawsze będzie tu panować ciemność i jej następstwa.
Jeśli wykonując swoje zadania nie znajdziesz natychmiast duchowej rekompensaty bądź pewny, że Ojciec z oddaniem towarzyszy wszystkim swoim dzieciom.
Czy natrafiasz na kamienie albo ciernie? Zmień swoje myśli o Jezusie i idź naprzód.
 Zobacz też:






niedziela, 26 stycznia 2014

Z ostatniego spotkania spirytystów warszawskich



Na naszym ostatnim spotkaniu prowadziliśmy pouczającą dyskusję o różnicach między ludźmi i o tym, jak te różnice wpływają na sposoby poznawania filozofii spirytystycznej. Temat ten pokazuje, że wprawdzie łączy nas wspólne zainteresowanie światem duchów, ale zbliżamy się do niego różnymi drogami. Mamy rozmaite oczekiwania i inne potrzeby wobec spirytyzmu.

Jedni patrzą na spirytyzm jak na religię. Doktryna spirytystyczna uzupełnia tu albo zastępuje zaangażowanie człowieka w życie Kościoła; czasami odpowiada na pytania, na które nie odpowiadają tradycyjne systemy religijne, a przy tym nie zmusza, aby definitywnie od nich odchodzić. Bywa też oczywiście, że spirytyzm daje ludziom duchowe spełnienie i w wymiarze religijnym niczego już więcej nie potrzebują - zostają w ruchu spirytystycznym na stałe i czują się w nim dobrze. Spirytyzm jest dla nich środkiem do doskonalenia moralnego i zachętą do otwartego spoglądania na świat, co przekłada się na życie z rodziną i w pracy, w kontaktach z bliskimi oraz obcymi.

Dzięki książkom, filmom i wykładom filozofią spirytystyczną coraz częściej interesują się także ludzie młodzi, którzy budują swoją tożsamość, szukają zrozumienia rzeczywistości i pragną zdobywania nowej wiedzy. Sam poznałem spirytyzm właśnie dzięki książkom, kierowany podobnymi pobudkami w czasie studiów. Dopiero kolejnym krokiem było dla mnie bardziej praktyczne zaangażowanie w ruch spirytystyczny. Oczywiście zdarza się, że wielu po okresie fascynacji tematem porzuca go i szuka dalej. Nie ma tu żadnej reguły. Jakkolwiek droga każdego z nas jest odmienna, dla spirytystów zawsze dużą satysfakcję daje fakt, że osoby, które spirytyzmem zainteresowały się na chwilę i odeszły od niego, zdążyły dowiedzieć się czym on naprawdę jest oraz przekonały się, że nie ma tu mowy o jakiejś czarnej magii, okultyzmie, szatańskich praktykach, zabobonach i innych rzeczach, które różni ludzie we własnym interesie przypisują naszemu środowisku.

 Do ośrodków spirytystycznych często przychodzą również osoby, które szukają pocieszenia po śmierci kogoś bliskiego. Spirytyści muszą uważać, aby traktować je z odpowiednim wyczuciem i zrozumieniem. Wbrew stereotypowemu spojrzeniu, tutaj naszym zadaniem nie jest wcale próba szybkiego nawiązania kontaktu ze zmarłym. Jako pierwszorzędne należy raczej potraktować wsparcie oferowane cierpiącym w ich próbach odnalezienia się po stracie, w ponownym odkryciu sensu życia, powrocie do zaangażowania w życie codzienne i kontakty z innymi ludźmi. Oczywiście każdy z nas ma różne predyspozycje do takiej pomocy. Szczególnie pomocni stają się tu spirytyści, którzy jednocześnie są wykształconymi psychologami i potrafią zaoferować profesjonalną pomoc terapeutyczną. Ale nawet jeśli nie umiemy rozmawiać z innymi jak prawdziwi psychoterapeuci i brakuje nam wiedzy, czasami wystarczy już, że wykształcimy w sobie umiejętność słuchania i otworzymy się na drugą osobę. Pocieszenie mogą nieść także wartościowe artykuły oraz książki, napisane przez autorów kompetentnych i uczciwych wobec czytelnika, tj. takich, którzy nie chcą wykorzystać ludzkiej tragedii do zdobywania korzyści materialnych i nachalnego propagowania własnych poglądów, ale mają na celu niesienie wsparcia i ulgi w zmaganiach z trudnościami życiowymi. Taką książką, którą możemy zaoferować w podobnych sytuacjach jest Kto się boi śmierci? Richarda Simonettiego, która – według słów samego autora – jest „czymś w rodzaju elementarza na temat śmierci, który interesowałby każdego, niezależnie od wyznania, bo przecież nikt nie uniknie bezpośredniego kontaktu z tym zjawiskiem, czy to przechodząc przez swoją własną śmierć, czy doświadczając odejścia kogoś bliskiego”.

Pozostaje przy tym pamiętać, że żadna książka nie zastąpi nam kontaktu z drugim człowiekiem, a relacje z innymi też rządzą się swoimi prawami. Samo wysłuchanie trosk drugiej osoby wymaga podporządkowania się pewnym regułom. Przypomina mi się tu niezwykłe i bardzo bliskie ideałowi spirytystycznemu, podejście wybitnego polskiego psychiatry Antoniego Kępińskiego (zm. w 1972). W artykule wspomnieniowym, poświęconym temu wspaniałemu lekarzowi znajdujemy taki fragment: "Kępiński [...] realizował zasadę, że psychiatrii można się nauczyć jedynie w kontakcie z chorym, w dialogu z nim. Rozmowę z chorym uważał za najlepszą lekcję psychiatrii. Uprawiał przy tym partnerski stosunek do chorego, dbając o to, aby płaszczyzna kontaktu była pozioma. Przy swojej cierpliwości słuchania nie mógł zrozumieć, jak pacjent może znudzić psychiatrę; denerwował się gdy ktoś twierdził, że to “banalny przypadek”. Kiedy studenci znudzeni słuchaniem chorego prosili o spotkanie z następnym pacjentem, oburzał się: Człowiek wam się znudził!”[1].
prof. Antoni Kępiński (1918-1972)

Profesor Józef Bogusz wspominał Kępińskiego: „był dla chorego najwierniejszym z wiernych. Hojną dłonią rozdawał im, nie zdając sobie zresztą z tego sprawy, najpiękniejsze i najcenniejsze dary, bo dary umysłu i serca. Obawiali się psycholodzy, że w związku z jego śmiertelną chorobą nastąpią przypadki samobójstw u niektórych jego pacjentów. Nie ma życia dla chorego, skoro umarł jego lekarz. Czyż może być mocniejszy wyraz tego najpiękniejszego wśród stosunków międzyludzkich, stosunku lekarz – pacjent?”[2].

Zobacz też:






[1] http://pracownia4.wordpress.com/2011/08/31/mistrz-antoni-kepinski/
[2] http://pracownia4.wordpress.com/2011/08/31/mistrz-antoni-kepinski/

czwartek, 23 stycznia 2014

Zmartwychwstanie a reinkarnacja



Religijna idea zmartwychwstania wyraża optymistyczne przekonanie, że na końcu dziejów światłość zapanuje nad ciemnością, dobro pokona zło, a ludzie dostąpią wiecznego szczęścia w odnowionym świecie. Sam termin pochodzi od łacińskiego słowa ressurectio (tj. „powstanie z martwych” od czasownika resurgere - „powstać z martwych”). W Polsce spotykamy się z pojęciem „rezurekcja” – jest to uroczyste nabożeństwo w Kościele Katolickim, które ma na celu uczczenie zmartwychwstania Jezusa.
Koncepcja powstania z umarłych jest dużo starsza niż chrześcijaństwo. Już w starożytnym Egipcie wierzono w Ozyrysa wskrzeszonego przez swoją żonę, boginię Izydę, po tym jak został poćwiartowany przez swego brata Seta. W zmartwychwstanie wierzyli wyznawcy zaratustrianizmu, a następnie judaizmu. W judaizmie obecne było przekonanie, że pewnego dnia ciała umarłych zostaną ponownie ożywione, aby następnie sprawiedliwi mogli dostąpić wiecznej szczęśliwości, a grzesznicy wiecznego potępienia. Na krótko przed przyjściem na świat Jezusa mówiono już o zmartwychwstaniu jako o odnowieniu lub przemianie ciała. U chrześcijan wierzenie to odnosi się nie tylko do Jezusa, ale też do ludzi, którzy mają ponownie wrócić do życia w dniu Sądu Ostatecznego[1].


W świecie współczesnym coraz bardziej słabnie wiara w cuda, a idea zmartwychwstania wydaje się naiwna i sprzeczna z naszą wiedzą naukową. Mimo to nadal pozostaje ona filarem chrześcijaństwa i trudno wyobrazić sobie przyszłość tej religii w chwili, gdy zostanie odrzucona. Między innymi dlatego był to problem dla spirytystów, którzy budowali swoją tożsamość w czasach, gdy na europejskiej kulturze coraz większe piętno odciskał scjentyzm. Allan Kardec umieścił na stronie tytułowej Ewangelii według spirytyzmu hasło: „Nie ma wiary bardziej niezachwianej niż ta, która może stawić czoła rozumowi w każdej epoce ludzkości”. Jeśli więc zamiarem kodyfikatora spirytyzmu było przerzucenie pomostu między religią a nauką, musiał koniecznie ustosunkować się do problemu zmartwychwstania. Słusznie uznał, że nie jest fizycznie możliwe, aby rozumieć twierdzenia o powstaniu z umarłych dosłownie. Doszedł do tego poprzez naturalną, racjonalną analizę: „Ciało składa się z rozmaitych cząsteczek: tlenu, wodoru, azotu, węgla itd. Gdy się rozkłada, elementy te się rozpraszają i służą następnie do kształtowania innych ciał. W ten sposób ta sama cząsteczka, na przykład węgiel, będzie wchodziła w skład wielu tysięcy różnych ciał (mówimy tu tylko o tych należących do ludzi, nie licząc zwierzęcych). Jakaś osoba może mieć w swoim ciele cząsteczki, które należały do ludzi z odległej przeszłości; a te elementy organiczne, które wchłaniacie z pożywienia, pochodzą być może z ciała tej lub innej osoby, którą znaliście itd. Skoro ilość materii jest określona, a jej możliwości przemiany nieskończone, w jaki sposób każde z ciał mogłoby się odtworzyć z tych samych elementów? Jest to fizycznie niemożliwe”[2]
Czym zatem jest zmartwychwstanie? Zdaniem Kardeca jedynie wyobrażeniem symbolizującym reinkarnację. Ta ostatnia zaś, mimo że obecna w wielu kulturach i religiach, nie musi szukać uzasadnienia w naiwnej wierze, ale znajduje je w dociekaniach nauki i rozumu. „Prawdą jest – pisał Kardec – że zgodnie z dogmatem do zmartwychwstania ma dojść dopiero, gdy nastąpi koniec świata, podczas gdy teoria spirytystyczna przekazuje, że ma ono miejsce przez cały czas. Ale czy w tym obrazie sądu ostatecznego nie zawarto również wielkiego i pięknego symbolu, kryjącego pod zasłoną alegorii jedną z tych niezmiennych prawd, która – sprowadzona do swojego rzeczywistego znaczenia – nie będzie traktowana sceptycznie?”[3]. Wywód swój rozwija w dialogu z księdzem, który znajdujemy w dziele Czym jest spirytyzm?. Stawia tam sprawę reinkarnacji jasno: albo ona istnieje, albo nie. Jeśli istnieje, to znaczy, że podlega prawom natury. A zatem, żeby podważyć reinkarnację nie trzeba udowadniać jej sprzeczności z dogmatami religijnymi (te dla spirytystów nie są problemem), ale dowieść, że stoi w sprzeczności z prawami przyrody. Do tego należałoby znaleźć inną ideę, w sposób bardziej logiczny wyjaśniającą problemy, które rozwiązuje koncepcja ponownych wcieleń. Reinkarnacja nie jest ani wyrazem osobistej opinii ani „systemem wymyślonym dla potrzeb jakiejś sprawy”. Albo jest faktem, albo nie. Jeżeli wykażemy, że niektóre rzeczy są materialnie niemożliwe bez reinkarnacji, musimy stwierdzić, że są jej efektem – jeśli idea ponownych wcieleń jest obecna w naturze, żadna przeciwna opinia nie będzie w stanie jej podważyć[4].

Zobacz też:
http://www.portal.spirytyzm.pl/reinkarnacja-w-kosciele/ 

http://spirytysta.blogspot.com/2012/09/od-zycia-do-zycia-kilka-sow-o.html

Duchy mówią 






[1] Zmartwychwstanie, [w:] J.R. Lewis, Życie po śmierci. Encyklopedia wierzeń, mitów, zjawisk, Warszawa 1999, s. 380-381.
[2] Allan Kardec, Księga Duchów, Warszawa 2012, s. 488.
[3] Ibidem, s. 488-489.  
[4] Allan Kardec, Czym jest spirytyzm?, Warszawa 2010, s. 94.