"Wolność sumienia jest konsekwencją wolności myślenia, będącej jedną z
cech człowieka. Spirytyzm byłby sprzeczny z zasadami miłosierdzia i
tolerancji, gdyby jej nie szanował. W jego oczach, każda wiara, gdy jest
szczera i nie ma na celu czynienia krzywdy bliźniemu, jest godna
szacunku, nawet gdyby się w czymś myliła. Jeśli czyjeś sumienie
nakazywałoby, na przykład, wierzyć w to, że Słońce kręci się wokół
Ziemi, powiemy: Proszę wierzyć w to, co się wydaje panu słuszne,
jednak i tak nie zmieni to faktu, że to Ziemia się kręci wokół Słońca.
Jeśli z wiary, samej w sobie niewinnej, uczyni pan narzędzie do
prześladowań, stanie się ona szkodliwa (...)"
Allan Kardec
Dziś trochę ponarzekam... Proszę zapiąć pasy ;)
Złe stereotypy
Chyba każdy polski spirytysta
zetknął się kiedyś z niechęcią, niezrozumieniem czy wręcz oszczerstwem, którego
źródłem był fanatyzm religijny. Niektórzy sami musieli przełamać wpojoną im
wcześniej niechęć do spirytyzmu, by odkryć jego zasady. Niestety źródłem
większości obiegowych opinii na temat spirytyzmu są wypowiedzi i publikacje
duchownych katolickich (niestety, bo mimo wszystko bliżej nam światopoglądowo do wierzących chrześcijan niż niewierzących materialistów).
Zjawisko ma bardzo szerokie tło - w
Polsce wielokrotnie spotykamy się z sytuacją, kiedy katolicki światopogląd
przedstawiany jest ogółowi jako jedyne słuszne rozwiązanie egzystencjalnych
rozterek. Wskutek społecznych i historycznych uwarunkowań, a także bezrefleksyjnego
przywiązania do tradycji, ta konkretna wizja świata nadal odciska duże piętno na
społeczeństwie. Kościół, posiadając szerokie środki materialne, świadomie
posługuje się w tym celu szkołą, telewizją i prasą. Dobrym przykładem jest m.in. nauczanie
religii, które nigdy nie służyło i nie służy poznawaniu różnych systemów
religijnych, aby oswoić dzieci z innością, nauczyć je tolerancji i przygotować
do świadomych wyborów w dorosłym życiu. Przeciwnie, katecheza zmierza do
przekazania wychowankom tego, co należy myśleć, a nie jak myśleć – a im
wcześniej wpoi się jakiś pogląd, tym trudniej ocenić go rzeczowo, gdy dziecko
już dorośnie. Ten wpływ leży u podstaw nie tylko niechęci do spirytyzmu, ale
wręcz niechęci do jakichkolwiek innych doktryn czy religii, a w dalszej
kolejności do wszystkiego, co stanowi jakąkolwiek światopoglądową alternatywę
wobec katolicyzmu. Można mówić nawet nie tyle o niechęci, co o strachu, ponieważ
człowiek próbujący samodzielnie analizować źródła swoich poglądów jest
postrzegany przez innych jako zagrożenie. Problem
jest naprawdę poważny, szczególnie w niedużych społecznościach, gdzie kontrola
społeczna jest większa.
Wielu duchownych identyfikuje spirytyzm wyłącznie z wywoływaniem duchów, nie zauważając lub nie chcąc zauważyć wartości moralnych jego skutków i
działalności dobroczynnej spirytystów. Również w seminariach duchownych
niewiele – albo w ogóle – mówi się o ruchu spirytystycznym, a klerycy dowiadują
się tam wyłącznie o sektach i stowarzyszeniach religijnych używających tej
nazwy. Jest to prawdopodobnie czynnik decydujący o niskiej merytorycznej
zawartości wielu wypowiedzi katolickich hierarchów na temat spirytyzmu, ale
bynajmniej nie jedyny.
 |
Fot. 16. Łam stereotypy |
Dzisiaj odniosę się do problemu niskiego poziomu dyskusji o spirytyzmie w
kręgach katolickich, zarówno w aspekcie poznawczym, jak i opiniotwórczym. Ze
względu na pokaźną ilość literatury, ograniczę się do popularnych katolickich
publikacji. W tym celu wybrałem trzy książki, które klarownie
przedstawiają stanowisko zachowawczych środowisk Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Są to: Skażenie spirytyzmem
włoskiego egzorcysty ks. Francesco Bamonte (wyd. w Krakowie w 2005 r.), Spirytyzm:
czy można komunikować się ze zmarłymi? dominikanina Moreno Fiori (Ząbki
2003), oraz Wywoływanie duchów ks.
Andrzeja Zwolińskiego. Specjalnie pomijam już tysiące katolickich stron internetowych, na których szerzy się skrajne niedorzeczności dotyczące spirytyzmu - pisanie długich elaboratów na ten temat jest zresztą bezcelowe.
Celem wspomnianych prac jest, i autorzy wcale tego nie
kryją, zniechęcenie do spirytyzmu. Problem oczywiście nie polega na tym, że nie
zgadzają się oni z poglądami spirytystów (nikt zresztą nie oczekuje, aby je podzielali). Jego istota tkwi w
celowym (bądź wynikającym z niedbalstwa)
zniekształcaniu przekazywanych treści. Podobne środki stosują po to, by
podbudować własne twierdzenia. Wybranym technikom manipulacyjnym, a więc
przekłamaniom, przemilczeniom i przeinaczeniom niewygodnych treści przyjrzę się
bliżej w tym artykule.
Jak porządnie skazić się spirytyzmem
Praca Skażenie spirytyzemem ks.
Bamonte to majstersztyk paszkwilu. Już we wprowadzeniu do wyd. polskiego ks. A.
Posacki (znany z wypowiedzi o okultyzmie w
książkach o Harry'm Potterze) nie omieszkał wspomnieć, że „sam ks. Bamonte
uważa spirytyzm zasadniczo – zwłaszcza w jego aspekcie poznawczym – za ukrytą
formę satanizmu”[1].
Z kolei ks. Gramolazza w przedmowie dodaje, że autor „kierowany szczerym
zatroskaniem duszpasterskim, wynikającym z doświadczenia destrukcyjnych skutków
praktyk okultystycznych, przedstawia jaka jest w tej materii nauka Pisma
Świętego i Kościoła” – na ile to zatroskanie jest szczere, przekonamy się
dalej.
Autor okazał o tyle uczciwy, że nie
ukrywał intencji, które przyświecały jego pracy nad książką: „Ponadto starałem
się wykazać – zaznaczył Bamonte – że praktyki te [spirytystyczne]
nie tylko nie przynoszą żadnego pożytku dla rozwoju duchowego, indywidualnego i
społecznego, ale wręcz przeciwnie: bardzo często są bezpośrednią przyczyną
poważnych szkód psychologicznych, psychicznych, moralnych i duchowych”[2].
A więc, drogi Czytelniku, nie spodziewaj się, że znajdziesz w tej książce
świadectwa ludzi, których spirytyzm uratował przed samobójstwem czy depresją.
Nie spodziewaj się, że autor wspomni o pracy charytatywnej spirytystów, o
domach dla sierot utrzymywanych przez ich organizacje i innych działaniach,
których podstawą jest przecież duchowość wynikła ze spirytyzmu, także w jego
praktycznym wymiarze. Wreszcie - nie spodziewaj się wypowiedzi ludzi, których
spirytyzm zawrócił z drogi ateizmu i zachęcił ponownie do wiary w Boga, w Boże
Miłosierdzie i sprawiedliwość. Wszystko to zostało skwapliwie przemilczane.
Bamonte wolał przytoczyć tendencyjne przykłady osób, których spotkały negatywne
konsekwencje wywoływania duchów, przy czym to ostatnie potraktował jako synonim
spirytyzmu. Zatem mamy tu do czynienia z niczym innym jak z pisaniem pod gotową
tezę – i to w dość prymitywnym wydaniu.
 |
Fot. 17. Brama prowadząca do Domu Drogi (port. Mansao do Caminho). Dom Drogi jest jedną z największych i najbardziej znanych spirytystycznych instytucji charytatywnych. Został założony w 1952 r. przez Divaldo Franco, brazylijskie medium i cenionego na całym świecie wykładowcę. Ogromny kompleks, w którym duchowe i materialne wsparcie otrzymują mieszkańcy ubogiej dzielnicy Pau da Lima miasta Salvador, jest utrzymywany z dotacji i sprzedaży książek otrzymanych drogą mediumiczną przez Divaldo Franco. Zob. K. Jerzak, Dom drogi - dom miłości, [w:] "Spirytyzm: kwartalnik Polskiego Towarzystwa Studiów Spirytystycznych" 2011, nr 1 (5), s. 4-11. |
Każdy jednak ma prawo do
przedstawiania swoich poglądów (nawet tych naciąganych jak skóra hollywoodzkiej
aktorki po liftingu). Nie można jednak pogodzić się z błędami merytorycznymi, które
świadczą przynajmniej o dwóch rzeczach: 1) że autor miejscami wykazuje się
rażącą ignorancją, a więc posiada braki w temacie, o którym sam postanowił napisać
książkę; 2) że wprowadza w błąd czytelnika, a więc jego dzieło traci walory
poznawcze.
W prawie wszystkich książkach o spirytyzmie wspomina się o siostrach Fox. Toteż i Bamonte nawiązał do
manifestacji z Hydesville, ale błędnie odnotował, że „11 grudnia [1847]
domniemana dusza pewnego zmarłego objawiła się w rodzinie Johna Foxa właśnie za
pomocą uderzeń, hałasów oraz nocnego stukania”[3].
Do wspomnianych manifestacji nie doszło w grudniu 1847 roku, ale w roku
następnym – to zadziwiające, że autor piszący
o spirytyzmie nie wie tak podstawowych rzeczy.
Ale to nie koniec. Z prawdziwym
popisem niewiedzy spotykamy się w miejscach, w których Bamonte streścił
doktrynę Allana Kardeca. Stwierdził bowiem, że „zawiera ona [Księga Duchów]
mieszaninę niektórych prawd filozoficznych i religijnych (jak nieśmiertelność
duszy), niektórych mitów typowych dla kultury pozytywistycznej
(eksperymentalizm i mit postępu), niektórych ważnych doktryn Wschodu
(reinkarnacja i karma, z tym, że w mocno okrojonej wersji), oraz elementów
zaczerpniętych z mentalności czasów oświecenia (jak chociażby deizm, cechujący
obraz boga spirytystów)”[4].
Najwyraźniej Bamonte w swoim „szczerym zatroskaniu duszpasterskim” nawet nie
zadał sobie trudu, by zajrzeć do książek Kardeca – inaczej bowiem nie można
wyjaśnić owych niedorzeczności. Trudno na przykład udowodnić rzekomą inspirację
doktrynami Wschodu w spirytyzmie – w pracach Kardeca nie ma ani słowa o
hinduizmie czy buddyzmie. Nie ma tam również charakterystycznych terminów
zaczerpniętych z tych kierunków, takich jak choćby karma czy saṃsāra. Jeśli
autor Księgi Duchów szukał już poparcia
dla idei spirytystycznych w tradycjach religijnych i filozoficznych, to
znajdował je przede wszystkim w Biblii i w myśli starożytnych Greków, a nie we
wschodnich doktrynach religijnych.
Zupełnym nieporozumieniem jest z kolei
łączenie przez Bamonte spirytyzmu z deizmem. System Kardeca na każdym kroku
podkreśla ciągłą aktywność Boga, a także ukazuje głęboki sens modlitwy do
Stwórcy. Gdyby spirytyści rzeczywiście uważali – jak sugeruje autor - że Bóg
„wprawdzie swego czasu stworzył świat, ale oddalił się od niego, pozostawiając
stworzenia samym sobie”, po co mieliby zachęcać, aby się do niego modlić i
oczekiwać, że na te modlitwy odpowie? Spirytyzm naucza, że Bóg jest stale
aktywny, stale obecny, a człowiek może, a nawet powinien, szukać kontaktu z
nim. Gdyby autor przebrnął choćby przez pierwsze strony książki, którą
skrytykował, byłoby to dla niego jasne.
Na tym nie kończy się jednak
fałszowanie założeń doktryny Allana Kardeca. „Według wspomnianych objawień
duchów, jak to jest zapisane w Księdze
Duchów – czytamy w Skażeniu
spirytyzmem – nie ma ani czyśćca, ani piekła; istnieje wyłącznie raj, który
bardzo różni się od tego, o jakim mówi wiara chrześcijańska”[6].
Wprawdzie spirytystyczna wizja zaświatów jest odmienna niż katolicka, ale nie
znaczy to bynajmniej, że spirytyści negują cierpienie duszy po śmierci i jej
odpowiedzialność za swoje czyny, co sugeruje autor. Bamonte stara się
najwyraźniej manipulować czytelnikiem, tworząc wrażenie, że spirytyści głoszą
hasła w rodzaju Hulaj dusza - piekła nie
ma! Spirytyzm w tych kwestiach wypowiada się jasno: „Ponieważ
sprawiedliwość Boża jest niezmierna, a dobre i złe uczynki są rygorystycznie
brane pod uwagę, to nie ma ani jednego występku czy złej myśli, które nie
wiodłyby do fatalnych następstw; nie istnieje też ani jedna zasługa czy dobra
myśl, które poszłyby na marne”[7].
Nieścisłe jest także stwierdzenie, jakoby nauka Kardeca zakładała, że „jeśli
przyzywa się jakiegoś ducha, a ten przychodzi, to nie może to być duch, który
żyje w jakieś osobie”[8]
– i znów mamy dowód na to, że autor niedostatecznie zapoznał się ze
spirytyzmem, ponieważ z badań Kardeca i jego Paryskiego Towarzystwa Studiów
Spirytystycznych wynika, że czasami dochodzi do przypadków manifestacji ducha
osoby śpiącej.
 |
Fot. 18. Polskie wydanie Skażenia spirytyzmem F. Bamonte. |
Bamonte nie mogąc znieść, że
spirytyzm stanowi alternatywę wobec jego poglądów, starał się przedstawić go w
jak najgorszym świetle. Co więcej, nie rozumiejąc nic a nic z nauki o
reinkarnacji zarzucił Kardecowi... skrajny rasizm! W tym celu posłużył się
dwoma cytatami wyrwanymi z kontekstu. Wprawdzie Rivail faktycznie uważał, że
Europejczycy są bardziej cywilizowani aniżeli inne ludy, ale przypisywał to
wyłącznie wcieleniom bardziej dojrzałych moralnie i intelektualnie duchów w
społeczeństwa Europejczyków; i mimo że była to wiara nieco naiwna, obiektywnie
rzecz biorąc wiek XIX był czasem dominacji i ekspansji cywilizacji europejskiej
na świecie, a Kardec był tylko dzieckiem swojej epoki. Trudno jednak oczekiwać,
aby Bamonte pracując nad swoją książką, zechciał zaczerpnąć nieco wiedzy o
czasach, w których Kardec żył i które wpływały na jego ogląd rzeczywistości. W
każdym razie jego zarzuty, jakoby autor Księgi
Duchów był rasistą są niczym więcej jak prostackim kłamstwem, które wykryje
każdy, kto zajrzy do spirytystycznych książek. Bamonte posunął się wręcz do tego,
że uznał twierdzenia Kardeca za „wyjątkowo niebezpieczne i zupełnie obce
chrześcijańskiemu nauczaniu, zgodnie z którym wszyscy ludzie, niezależnie od
rasy, kultury, religii czy koloru skóry, cieszą się godnością dzieci jednego
Ojca”[9].
Jak na ironię właśnie w Księdze Duchów
znalazły się treści przeczące tym zarzutom. Możemy w niej przeczytać, że
prawdziwie dobry człowiek „jest szczodrobliwy, ludzki, życzliwy dla wszystkich,
bowiem w każdym z ludzi widzi swojego brata, bez względu na rasę czy
światopogląd”[10] –
i jeśli jest to pogląd zgodny z chrześcijaństwem, to akurat w tym aspekcie
spirytyzm jest na wskroś chrześcijański! Bamonte jednak nie mógł o tym
wspomnieć, bo nie pasowałoby to do tezy, pod którą pisał swoją książkę, być
może z nadzieją, że czytelnik będzie zbyt leniwy,
by porównać jego argumenty z naukami Kardeca. Zresztą dzieła spirytystyczne aż
roją się od treści sprzeciwiających się rasizmowi i wszelkiej dyskryminacji –
żeby nie rozwodzić się za długo nad tą kwestią, wspomnę tylko odpowiedzi na pyt.
803, 829 i 831 w Księdze Duchów
Kardeca:
803. Czy wszyscy ludzie są równi wobec Boga?
„Tak; i wszyscy zmierzają do tego samego
celu; Bóg zaś stworzył swe prawa, by obowiązywały każdego. Często mawiacie:
Słońce świeci dla wszystkich – i sami nie zdajecie sobie sprawy, że głosicie w
ten sposób największą i najpowszechniejszą prawdę”[11]
829. Czy istnieją ludzie, którzy z natury są
przeznaczeni, by stanowić własność innego człowieka?
„Każde bezwzględne podporządkowanie
człowieka drugiemu człowiekowi jest sprzeczne z Prawem Bożym. Niewolnictwo to
przejaw nadużycia siły. Zaniknie ono wraz z postępem, podobnie jak będą zanikać
wszelkie nadużycia.
Prawo ludzkie dopuszczające niewolnictwo
kłóci się z prawem naturalnym, sprowadza bowiem człowieka do pozycji zwierzęcia, degradując go w sposób moralny i
fizyczny.[12]
831. Czy występowanie między narodami
naturalnych różnic pod względem zdolności nie prowadzi do zależności
społeczeństw mniej inteligentnych i tych inteligentniejszych?
„Tak – chodzi jednak o to, by wspomagać te
mniej inteligentne, a nie osiągać zyski z wykorzystywania ich pracy. Ludzie już
zbyt długo traktowali przedstawicieli niektórych społeczeństw jak zwierzęta
wyposażone w ręce do pracy i przypisywali sobie prawo do sprzedawania ich jak
bydło”[13].
Z twierdzeniami
spirytystycznymi nie można łączyć rasizmu, jak sugerował Bamonte. Przeciwnie,
Kardec nakładał na Europejczyków obowiązek edukacji, opieki i wsparcia
niecywilizowanych ludów, z którymi się stykali. Był wykształconym pedagogiem i
zależało mu na podnoszeniu kondycji intelektualnej oraz moralnej ludzkości. W
połowie XIX wieku na świecie istniał problem kolonializmu, wyzysku,
niewolnictwa i nieludzkiego traktowania przedstawicieli innych ras. Kodyfikator
spirytyzmu dostrzegał tę niesprawiedliwość i znalazło to oddźwięk w jego
pismach spirytystycznych. Spirytyzm zawsze podkreślał równość wszystkich ludzi
i ich prawo do wolności – to między innymi dlatego działalność towarzystw
spirytystycznych uległa ograniczeniu w Niemczech po dojściu do władzy Adolfa
Hitlera. Tak polski badacz mediumizmu, Ludwik Szczepański pisał w 1936 r. o
sytuacji spirytystów w III Rzeszy: „W Niemczech spirytyzm posiadał do roku 1933
kilka związków i kilka czasopism, ale przewrót hitlerowski wpłynął hamująco na
dalszą propagandę, a przedstawiciel spirytystów niemieckich Bruns [...] usunął
się z Fed. Spir. Internationale – i Niemcy nie biorą odtąd udziału w
międzynarodowych kongresach spirytystycznych, które akcentują dążności
humanitarystyczne i pacyfistyczne, wyklęte przez ideologię III Rzeszy”[14].
Spirytyści nie mają żadnych powodów, aby czegokolwiek się wstydzić w tej materii.
I to nie oni zawarli w 1933 roku konkordat z najbardziej zbrodniczym (obok
sowieckiego) reżimem totalitarnym XX wieku. Tym samym zarzuty autora Skażenia
spirytyzmem pozostają nieuczciwe i bezzasadne.
 |
Fot. 19. Chcesz poznać czym naprawdę jest spirytyzm? Koniecznie przeczytaj tę książkę. |
Małe i duże kłamstwa
Pora zostawić już książkę Franscesco
Bamonte i zajrzeć do innego, nie mniej zajmującego dzieła. Spirytyzm: czy można komunikować się ze zmarłymi to nieduża
książeczka napisana przez Moreno Fiori, a wydana w Polsce przez Apostolicum.
Autor posiada licencjat z
teologii (jest specjalistą z demonologii) i pełni funkcję asystenta w Centrum
Studiów Parapsychologicznych w Bolonii, a oprócz tego „sprawował posługę
egzorcysty”.
Podobnie jak w przypadku Bamonte, i
on nie ustrzegł się błędów merytorycznych. Już we wstępie do wydania
polskiego czytamy, że „siostry Fox rzekomo miały porozumiewać się z duchem
uprzednio zamordowanego w ich domu niejakiego Charlesa B. Roen'a”[15].
Niejaki Charles B. Roen to oczywiście Charles B. Rosma. Cóż, każdemu może się
zdarzyć przeinaczyć nazwisko, ale co bardziej obeznany w temacie czytelnik na
pewno otworzy oczy ze zdziwienia, kiedy kilka stron dalej przeczyta, że
„niektórzy sławni spirytyści publicznie głosili, że ich celem jest zniszczenie
chrześcijaństwa”[16].
A to ci dopiero! Ale którzy spirytyści i kiedy? Tego oczywiście się nie
dowiemy, jak zawsze, gdy w przypadku stwierdzeń wyssanych z palca.
Rozwodzenie się na temat
tendencyjności książki M. Fiori nie ma większego sensu – część argumentów
wyłożonych przy okazji omawiania publikacji Bamonte można by zresztą powtórzyć
także i tutaj. Pozostanę więc przy jednym wątku. Oto Autor próbuje przekonać
czytelnika, że spirytyzm jest po prostu współczesną formą nekromancji:
„Teolodzy są zgodni w uznawaniu ścisłej relacji między wróżeniem i spirytyzmem
– który, jak sądzi część z nich, nie byłby niczym innym jak współczesną formą
nekromancji”[17]. Jest
to kolejny przykład jak mechanik samochodowy popisuje się wiedzą o budowie
samolotu odrzutowego. Próby jakiegokolwiek łączenia spirytyzmu z wróżbiarstwem,
tarotem, przepowiadaniem przyszłości itd. są skazane na porażkę z tej prostej przyczyny,
że spirytyzm „programowo” odcina się od podobnej działalności. I znów zachodzi
konieczność, by zacytować odpowiednie fragmenty z pism spirytystycznych,
których autorowi nie chciało się przeczytać, albo też znał je i celowo
przemilczał.
A zatem w Księdze Mediów podano:
„XVI. Czy może nam zostać ujawnione coś na
temat naszej przyszłości?
Nie. Wszystko, co na ten temat powiedzą wam
jakieś duchy, będzie żartem i jest to zrozumiałe, ponieważ wasza przyszłość nie
może być z góry określona, albowiem będzie ona taka, jak będziecie się
zachowywać na Ziemi, oraz zależna od decyzji, które podejmiecie jako Duchy”[18].
Kilka stron
wcześniej czytamy:
„Czy Duchy mogą ujawnić nam przyszłość?
Odp. Gdyby człowiek znał przyszłość, to nie
przejmowałby się teraźniejszością. Jest to kolejna kwestia, na którą zawsze
nalegacie, chcąc uzyskać dokładną odpowiedź. To wielki błąd, bo manifestacje
Duchów nie służą przepowiadaniu przyszłości. Gdy uporczywie domagacie się
jakiejś odpowiedzi, to udzieli jej wam Duch-żartowniś;
powtarzamy wam to za każdym razem” (KM, s. 393).
Sprawa została
też jasno wyłożona w Księdze Duchów,
konkretnie w odpowiedzi na pytanie 868:
„868. Czy przyszłość może być ujawniona
człowiekowi?
W zasadzie jest przed nim ukryta i tylko w
rzadkich oraz wyjątkowych przypadkach Bóg pozwala, by została ujawniona”.[19]
Sam Kardec
wypowiadał się następująco o domniemanych związkach między spirytyzmem a
nekromancją i magią: „W zjadliwej krytyce ukazuje się spirytystyczną
komunikację w otoczeniu śmiesznych i podszytych przesądem praktyk magicznych
czy nekromancji. Gdyby ci, którzy tak się wypowiadają na temat spirytyzmu, nie
znając go, zadali sobie trud przestudiowania tego, o czym mówią,
zaoszczędziliby wysiłku wyobraźni i poszukiwania cytatów, które tylko dowodzą ich
niewiedzy lub złej woli. Celem poinformowania osób, którym obca jest ta nauka,
powiemy tylko, że do komunikacji z Duchami nie nadają się bardziej od innych
ani określone dni, ani godziny, ani też miejsca; aby wywołać Duchy, nie są
wymagane żadne zaklęcia, sakramentalne lub kabalistyczne słowa; nie są potrzebne ani żadne przygotowania ani wtajemniczenia;
wykorzystywanie jakiegokolwiek przedmiotu materialnego – czy to celem przyciągnięcia Duchów, czy ich pozbycia się – jest
bezskuteczne, bowiem wystarczy tu sama myśl; i w końcu, nie wychodząc ze
swego naturalnego stanu, media otrzymują komunikaty w sposób tak prosty i
naturalny, jak gdyby dyktowały je osoby żywe. Tylko szarlataneria może uciekać
się tu do wykorzystywania dziwacznych metod i uzupełniać je śmiesznymi
akcesoriami.
Duchy wywołuje się w imię Boże, z
szacunkiem i w skupieniu; i jest to jedyne zalecenie dla poważnych osób, które
chcą wejść w kontakt z poważnymi Duchami”[20].
I tyle, jeśli
chodzi o domniemane związki między spirytyzmem a wróżbiarstwem. A jeśli
potrzeba tu osobistego świadectwa – przyznam, że sam jestem spirytystą, ale
wróżeniem nie zajmowałem się nigdy, nawet z fusów mojego ulubionego napoju.
Po co się starać?
Książka ks. Zwolińskiego pt. Wywoływanie
duchów to prawdziwy misz-masz treści
spirytystyczno-ezoteryczno-satanistycznych z posypką katechizmowych frazesów.
Mamy tu więc spirytyzm i mesmeryzm, magię i satanizm, channeling i wiccanizm.
Stanowisko autora wobec spirytyzmu jest oczywiste i nie ma sensu go powtarzać
(na łamach naszego kwartalnika ukazał się już artykuł poświęcony tej pracy –
polecam wszystkim ciekawskim - zob. P. Struczyk, O Wywoływaniu duchów ks. Zwolińskiego, „Spirytyzm: kwartalnik
Polskiego Towarzystwa Studiów Spirytystycznych” 2011, nr 1, s. 40-46).
Tutaj skupię się jedynie na stronie merytorycznej książki ks. Zwolińskiego
– bo niezależnie od ocen autora to właśnie ona najlepiej świadczy o własnej
wartości.
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że każdy autor, który planuje
opublikować pracę na jakiś temat, winien wcześniej przeprowadzić odpowiednie
badania, zajrzeć do źródeł, sprawdzić znalezione informacje – krótko mówiąc,
powinien być ekspertem w dziedzinie, w której postanowił zabrać głos. Oczywiście każdy ma prawo się pomylić i kilka błędów rzeczowych to jeszcze nie tragedia, ale nie można przesadzać. Wymaga
tego elementarna uczciwość wobec czytelników i samego siebie, zwłaszcza że na
rynku wydawniczym i tak jest dużo książek napisanych niedbale i nierzetelnie - tego rodzaju wątpliwości rodzą sie niestety również przy lekturze Wywoływania duchów, choć muszę pochwalić
autora za w miarę rzetelne przedstawienie doktryny spirytystycznej. Z drugiej
strony także i tu znalazły się kontrowersyjne sformułowania, jak np.
stwierdzenie, że system Kardeca zawierał „pojęcia hinduskiej teozofii”[22].
Wątpliwości budzi też informacja, że dr Raymond Moody (znany współczesny badacz
zjawiska near-death experiences) „studiował filozofię, a nie medycynę,
jak się powszechnie sądzi”[23].
Ks. Zwoliński popełnił błąd, próbując w ten sposób podważyć autorytet tego autora,
ponieważ Moody oprócz dyplomu z filozofii, uzyskał również tytuł doktora
medycyny w 1976 roku, ukończywszy The Medical
College of Georgia[24]. Smaczku tej
sprawie dodaje fakt, że książkę Życie po
życiu Moody’ego niegdyś wydał katolicki PAX[25].
Kolejne błędy, które nie powinny pojawiać się w poważnych pracach, znalazły się
w rysie historycznym polskiego spirytyzmu.
Większości polskich spirytystów na pewno znana jest postać Juliana
Ochorowicza. Był filozofem, psychologiem, pozytywistą, ale dla nas może najistotniejszy
jest fakt, że uchodzi za pioniera parapsychologii na ziemiach polskich.
Niemożliwością byłoby więc pominąć tak ważną postać w pracy poruszającej wątek
polskich badań mediumicznych. Z tego powodu Ochorowicz został uwzględniony w książce
ks. Zwolińskiego. Zobaczmy w jakim kontekście:
„W drugiej połowie XIX w. pojawił się w
Polsce badacz, Julian Ochorowicz (1850-1917), oryginalny interpretator
mesmeryzmu, eksperymentator i spirytysta, który zyskał międzynarodową sławę”[26]. Oczywiście byłoby chlubą dla spirytystów,
gdyby tak znamienite nazwisko zaliczyć do ich grona, ale jednak ks. Zwoliński
nie ma racji, sugerując, że Ochorowicz był spirytystą. Gdyby przeczytał pracę
Ochorowicza, pt. Zjawiska mediumiczne,
zauważyłby, że Ochorowicz wielokrotnie powtarzał w niej, iż nie uważa się za
spirytystę, lecz za mediumistę – krótko mówiąc uznał, że zjawiska mediumiczne
są faktem, ale nie godził się na ich spirytystyczną interpretację. Polski
uczony nigdy nie żywił przekonań spirytystycznych, a przeprowadzając
doświadczenia z mediami traktował hipotezę spirytystyczną wyłącznie jako jedno
z wielu wyjaśnień badanych fenomenów.
Dalej ks. Zwoliński dodał, iż „zajmując się hipnozą i dając wyraz
przekonaniom o prawdziwości fluidystycznej odmiany mesmeryzmu, Julian
Ochorowicz spotkał się w Warszawie z silną opozycją podczas starań o uzyskanie
profesora. W 1882 r. wyjechał więc do Paryża, gdzie jego działalność spotkała
się z uznaniem autorytetów naukowych”[27].
I znowu szanownemu autorowi co nie co się pomieszało. Ochorowicz rzeczywiście
miał problemy z uzyskaniem profesury, ale nie w Warszawie, lecz we Lwowie. I
nie trzeba było wertować archiwów, żeby się tego dowiedzieć – wystarczyło
zajrzeć do odpowiedniego hasła w Polskim Słowniku Biograficznym[28].
Z książki ks. Zwolińskiego możemy się też dowiedzieć, że Ochorowicz
przystąpił do badania zjawisk mediumicznych w 1892 roku, eksperymentując z
Eusapią Palladino[29].
Gwoli ścisłości – nie było to w 1892, lecz w 1893. Ponadto, gdyby sprawę tę
potraktować jeszcze dokładniej, wypada odnotować, że fenomenami mediumicznymi
Ochorowicz zajmował się znacznie wcześniej. Seanse spirytystyczne przeprowadzał
już w latach 60-tych XIX wieku jako kilkunastoletni młodzieniec, a w latach
80-tych poświęcał się m.in. badaniom telepatii w eksperymentach z wieloma
mediami.
Ponadto ks. Zwoliński na kolejnych stronach napisał, że „w willi Ochorowiczówka
[w Wiśle], w 1903 r. przebywał przez kilka tygodni Bolesław Prus. Pierwszy
jego kontakt z Ochorowiczem miał miejsce w 1895 roku, podczas zbierania
materiałów na temat wtajemniczonych w
starożytnym Egipcie, które były pisarzowi potrzebne do dalszych odcinków
drukowanej w „Tygodniku Ilustrowanym” powieści Faraon”[30]. W rzeczywistości Prus znał się z Ochorowiczem
od dawna i kolegowali się jeszcze w Gimnazjum Lubelskim, a więc ok. trzydzieści
lat przed datą podaną przez Zwolińskiego. Swojego przyjaciela Prus sportretował
nawet w powieści Lalka jako Juliana
Ochockiego (napisanej w latach 80-tych), a ich przyjaźń trwała wiele lat, aż do
śmierci pisarza w 1912 roku. Gdyby ks. Zwoliński miał jakąkolwiek wiedzę na
temat eksperymentów Ochorowicza z Eusapią Palladino, wiedziałby również, że na
wielu posiedzeniach z jej udziałem obecny był Prus, i że wielokrotnie
wypowiadał się o nich w prasie – a to wszystko działo się w latach 1893-1894, a
więc również przed domniemanym „pierwszym kontaktem” obu panów w 1895 roku.
Nieścisłe są także informacje autora o spirytystycznych publikacjach
Watraszewskiego (Habdanka), w których zamieszczano komunikaty od ducha
podającego się za zmarłego Ochorowicza. Zwoliński sugeruje, że
Ochorowicz „nauczał nawet po śmierci – od 1919 zaczęły się pojawiać publikacje pochodzące rzekomo od
niego, już nieżyjącego, a uzyskane drogą
mediumiczną przez J. Domańską i M. Czernipiewicz”[31].
Po pierwsze, owe publikacje zaczęły ukazywać się dwa lata wcześniej niż
sugeruje autor, a więc zaraz po śmierci badacza w 1917 roku.[32]
Ponadto drugim medium nie była wcale domniemana pani M. Czernipiewicz, lecz Marta Czernigiewicz.
Obawiam się, że historyk lepiej obeznany w literaturze wyłapałby
tych błędów jeszcze więcej...
Wnioski
Na koniec nasuwa
się pytanie: co może uczynić spirytysta wobec kłamstw, przemilczeń, niedbalstwa
i manipulacji, które wydawcy serwują nieświadomym niczego czytelnikom? Dlaczego
czystość doktryny religijnej musi być ważniejsza od prawdy? Jeśli wyobrazimy
sobie, że wizerunek spirytysty lansowany przez wymienione wyżej publikacje (i
media katolickie w ogólności), ma charakter obiegowy wśród polskich katolików,
rzeczywiście nie napawa to optymizmem na przyszłość. W moim przekonaniu
spirytystom pozostaje cierpliwie wyjaśniać, rozważnie argumentować, nastawić
się na dialog i nie forsować na siłę swoich poglądów. Ale zawsze i wszędzie
dyskusja powinna zaczynać się od prawdy. Dlatego powinniśmy zachęcać innych do
lektury książek spirytystycznych, aby nie rozważali tych zagadnień kierując się
wyłącznie opiniami i informacjami z drugiej ręki, ale sami zadali sobie trud poznania spirytyzmu i przekonania się u
źródła, jak jest naprawdę.
Ktoś może powiedzieć, że nie warto
kruszyć kopii o podobne sprawy. Uważam jednak, że zagadnienie dotyczy sprawy
elementarnej – a więc uczciwości w wyrażaniu swoich poglądów, zwłaszcza w
przypadku ludzi, których wypowiedzi wywierają duży wpływ na szerokie rzesze
społeczeństwa. Aby możliwie naświetlić swoje stanowisko, pozwolę sobie
zacytować niemieckiego filozofa (nota bene chrześcijanina), F. Kutscherę:
„Nasze idee
moralne są też w znacznej mierze zależne od tego, co nasze otoczenie uważa za
słuszne lub dozwolone. Widzieliśmy i prawie codziennie widzimy to na nowo, że
polityczne, rasistowskie czy religijne slogany potrafią do tego stopnia
zniszczyć wrażliwość moralną całkowicie normalnych ludzi, że bez poczucia
wyrzutów sumienia potrafią oni innych wykluczać, uciskać lub nawet mordować.
To, co może przybrać tak dramatyczne rozmiary, pojawia się już w codziennym i
całkiem normalnym strachu przed wyrażaniem niepopularnych poglądów, w dążeniu
do tego, aby nie tylko w działaniu, ale i w ocenach dostosować się do opinii
większości lub wpływowych kręgów. Wolność woli wymaga nieraz znacznej
samodzielności sądzenia, a to jest czymś rzadkim; dla wielu stanowi to
rzeczywiście trudność”[33].
[1] F.
Bamonte, Skażenie spirytyzmem: działanie złego podczas
seansów spirytystycznych, Kraków 2005, s. 6.
[8] F.
Bamonte, op. cit., s. 85.