piątek, 21 października 2016

Dr. Stanisław Breyer o manifestacjach duchów

Źródło: St. Breyer, Z pogranicza zaświatów, wyd. Kraków 1922, s. 70-72.
Na czym polegają tzw. zjawiska pośmiertne, trudno rozstrzygnąć. Jeśli w chwili śmierci bliskich widzimy postać umierającego, to może to być telepatia, czyli działanie myśli i silnego pragnienia: jeśli jednak pęka lustro, zegar nagle staje, to już jest coś więcej. W każdym razie stwierdzono wielokrotnie, że umierający w jakiejś silnej monoideitycznej [monoideizm to skupienie umysłu wyłącznie na jednej myśli] sugestii starają się ją nawet po śmierci wprowadzić w czyn. Już Paracelsus twierdził, że osoby zmarłe w silnym afekcie nienawiści lub zemsty straszą po śmierci. Twierdzą, że nawet żal pozostałych może wywołać postać zmarłego; że zbrodniarz może ciągle po śmierci pokutować w miejscu zbrodni. Czy są to tylko ich myśli psychometrycznie przechowywane w otoczeniu, czy coś więcej, pozostawiamy rozstrzygnięcie dalszym badaniom.

            Dwaj księża ruscy [grekokatoliccy] opowiadali mi co następuje: Po śmierci proboszcza sąsiedniej parafii zaczęły odzywać się jakieś niezwykłe hałasy, pukania w ścianę itd., i to wyłącznie w obecności córki następcy, młodej X. Gdy zjawiska te nie ustawały, zjechało kilkunastu księży z okolicy i zaczęło zadawać pytania, z których dowiedziano się różnych szczegółów z życia księdza nieboszczyka, a przede wszystkim o jakimś wekslu, na którym zmarłemu bardzo zależało.
      Pani F., właścicielka wsi C. pod Krakowem, opowiadała, że pewnego wieczoru zobaczyła postać swej matki wchodzącą do pokoju i klękającą pod obrazem. Wkrótce nadeszła wiadomość, że matka o tej samej godzinie umarła w swym majątku pod Tarnowem.

            W pewnej wiosce pod Rzeszowem zmarły ksiądz miał się ukazać swojemu następcy i prosić go, by odprawił zań mszę, a na potwierdzenie swej bytności wypalił na drzwiach podobiznę swej ręki.
            Podobne trudności napotykamy w wyjaśnianiu tzw. strachów. Czy jest to wyłącznie dzieło kotów i szczurów, czy też tkwią w nich głębsze przyczyny? Istotnie, musimy nieraz przypuścić działanie jakichś sił inteligentnych, związanych z pewnymi miejscowościami, budynkami, a zwłaszcza osobami. Główną rolę odgrywa tu najczęściej jakieś pobliskie medium, które albo działa samo w śnie somnambulicznym [hipnozie], albo wytwarza odpowiednie warunki. Niedawno bardzo trafnie rozstrzygnęły władze kościelne właśnie tego rodzaju przypadek: U pewnego gospodarza w Małopolsce zaczęło się dziać naraz coś niezwykłego: W powietrzu latały przedmioty, jakieś niewidzialne ręce wylewały wodę, rzucały kamieniami itp. Na prośby owego gospodarza władze kościelne zbadały sprawę i przyszły do przekonania, że zjawiska te pozostawały w ścisłym związku ze służącą, którą ów gospodarz niedawno przyjął, pojawiły się bowiem z chwilą jej przybycia. Jako jedyny środek [zaradczy] podano oddalenie owej służącej, co rzeczywiście odniosło natychmiastowy skutek.
      Jednak istnieją „strachy”, które wymagają rozszerzenia powyższej teorii, np. jeśli w jakiejś miejscowości pojawiają się stale postaci zmarłych lub nawet odgrywają się całe sceny z przeszłości. W tych przypadkach przypuszczamy z jednej strony działanie sił medialnych, z drugiej istnienie w otoczeniu śladów silnych myśli, uczuć umierających itp., z których odtwarzają się w warunkach odpowiednich owe zjawiska, pokrewne zresztą zjawiskom otrzymywanym na seansach mediumicznych.
            Człowiek sięga korzeniami w sfery nadzmysłowe, a „ciało nasze to powłoka poczwarki lub węża”. Już tu na Ziemi żyjemy w obu sferach: zmysłowej i nadzmysłowej; sfery te nie są od siebie oddzielone, lecz przenikają się wzajemnie, podobnie jak siły subtelniejsze przenikają grubszą materię np. elektryczność i magnetyzm. Już w tym życiu związani jesteśmy z dwoma światami, a nieświadome tego życia jest świadomym tamtego. W somnambulizmie i stanach pokrewnych możemy przekroczyć granicę świata zmysłowego i wkroczyć do nadzmysłowego.
            We wszystkich tych stanach, w których występuje znieczulenie, opuszcza sobowtór ciało materialne, a więc z największym prawdopodobieństwem następuje to także w chwili śmierci, w której pojawiają się zresztą takie same zjawiska magiczne, jak w somnambulizmie, a więc telepatyczne działanie na odległość, znaki pośmiertne itp. Jeżeli w somnambulizmie równocześnie z przygasaniem zwykłej zmysłowej świadomości budzi się inna potężniejsza, to należy przypuścić, że i śmierć wyzwala owe zdolności, które zaznaczają się już w somnambulizmie, a dla których ciało stanowi przeszkodę; śmierć człowieka nie tyle jest rozdzieleniem, ile raczej wyłonieniem, przy czym tylko części przypadkowe ulegają rozkładowi, istota jednak sama pozostaje nienaruszona; rozdział duszy od ciała polega na zmianie zmysłowego punktu widzenia na nadzmysłowy i to właśnie jest ów drugi świat; nie jest to więc inne miejsce, lecz tylko inny punkt widzenia, słowem już za życia jesteśmy duchami w cielesnej powłoce. Człowiek podobny jest do instrumentu o kilku oktawach; gdy umrze, trafi oktawę najniższą i nie może już żyć w najgrubszej materii.
            Świat pozagrobowy jest koło nas, granicę stanowi tylko prób naszej świadomości. Jest przy tym wielce prawdopodobnym, ze już w walce tego życia duchowe pierwiastki oddzielają się powoli od materialnych, życiowych i tworzą naszą przyszłą istotę, oddzielającą się w chwili śmierci. Tu w tym życiu budujemy swoją przyszłość; a po śmierci stajemy się tym, czym chcemy. Tylko czyny wielkie, wzniosłe stanowić będą strawę duszy w życiu pośmiertnym; według nauki mistyków człowiek jest upadłym aniołem, który ma za zadanie odzyskać swoje królestwo.


Więcej informacji o autorze znajdziesz w miesięczniku „Lotos” 1939,z. 2 (luty), s. 33-39.

ZOBACZ TEŻ:

niedziela, 16 października 2016

Szczęśliwym być... (rozważania duchowe)

Szczęście. Zastanawiają się nad nim wszyscy, ale niewielu rozumie, czym ono naprawdę jest. Gdyby zapytać kogoś na ulicy o szczęście, określiłby je zapewne jako pomyślny los, pozytywne zdarzenia w życiu (obiektywnie), albo pozytywne przeżycie (subiektywnie). Potocznie uważa się, że szczęście przychodzi do nas samo i nie wymaga wysiłku, ale rzeczywistość przedstawia się inaczej. Zmieńmy więc perspektywę i zdefiniujmy (za Wł. Tatarkiewiczem) szczęście jako uzasadnione, trwałe, pełne zadowolenie z całości życia. Taki byłby ideał, ale jak wiemy nie ma w naszym świecie nikogo, kto nie doznałby jakichś niepowodzeń; dlatego faktycznie możemy zadowolić się już nie całością, a pozytywnym bilansem życia.
Czym dokładnie jest to zadowolenie? Myliłby się ktoś, kto stawiałby znak równości między przyjemnością, a zadowoleniem. To pierwsze jest afektywną reakcją umysłu na obiekt, który go w danej chwili zajmuje, natomiast zadowolenie jest czymś więcej i obok aspektu uczuciowego posiada też wymiar intelektualny: jest tu obecne zarówno „gorące upojenie”, jak i „chłodne uznanie”. Zadowolony jest nie tylko człowiek radosny, odczuwający przyjemność, ale też taki, który ocenia pozytywnie przyczyny swego zadowolenia – nie ma bowiem szczęścia bez przekonania, że życie posiada wartość i że mimo niepowodzeń i problemów więcej znajdujemy w nim dobrego i godnego niż złego i błahego. Dodajmy, że winno to być zadowolenie uzasadnione, to znaczy takie, w którym życie obiektywnie uznaje się za warte, by uważać je za szczęśliwe (nie jest więc szczęśliwym człowiek chory, który cieszy się swoją obecnością w urojonym świecie).

Ludzie nieumiejący odnaleźć szczęścia prawdziwego, chcieliby przynajmniej zdobyć jego namiastkę, i odnajdują ją w alkoholu, narkotykach lub innych powierzchownych przyjemnościach. Tymczasem przeżywanie intensywnej przyjemności nierzadko przeszkadza w doświadczaniu zadowolenia, którego natura jest bardziej wewnętrzna, refleksyjna i sięgająca do głębi duszy. Dlatego amerykański psycholog William McDougall (1871-1938) twierdził, że z jednej strony człowiek może być nieszczęśliwy doznając przyjemności, a z drugiej może być szczęśliwy, mimo że cierpi. Widzimy to na przykład u sławnych i bogatych, którzy teoretycznie mają wszystko i na pierwszy rzut oka mogliby zostać uznani za szczęśliwych, ale stan taki zwykle nie trwa długo i oni również stają się nieszczęśliwi: znudzeni, niestabilni uczuciowo, zagubieni, doświadczeni nałogami, nerwicami, rozbitymi rodzinami itd. Wybitny polski filozof Władysław Tatarkiewicz (1886-1980) trafnie ujął istotę relacji między szczęściem i przyjemnością, posługując się metaforą ogrodu: „Przyjemność ma się do szczęścia tak, jak drzewo do ogrodu: nie ma ogrodu bez drzew, ale drzewa, nawet w wielkiej ilości, nie stanowią jeszcze ogrodu. W ogrodzie potrzebne są nie tylko drzewa, ale także trawniki bez drzew – tak też w szczęśliwym życiu bywają nie tylko przyjemności, ale także przerwy w przyjemnościach”. Cierpienie niekoniecznie więc stanowi nieprzezwyciężoną przeszkodę na drodze do szczęścia: ktoś może zastanowić się nad swym życiem i uznać, że jest ono szczęśliwe, że spełniło jego oczekiwania, a przecież samo oczekiwanie bywało czasami trudne do zniesienia, podobnie jak wysiłek w dążeniu do celu oraz napotkane przeszkody. Przykre doświadczenia odbierane są inaczej, gdy oczekiwania już się spełnią, a z perspektywy czasu czynią odczucie tego spełnienia nawet intensywniejszym - zwycięstwo cieszy najbardziej, jeśli następuje po długiej walce. Podobnie z jedzeniem smacznego posiłku: doznanie jest przyjemniejsze, jeśli poprzedzał je głód. Gdy jednak trudności wyraźnie już przeważą, jak nigdy dotąd znaczenia nabiera duchowe wnętrze człowieka. Są chwile, gdy czujemy, że naprawdę zostaliśmy sami ze sobą i wtedy przestaje mieć sens ciągłe szukanie oparcia w innych, a najważniejsze staje się to, czym sami się uczyniliśmy, jakie dobra zgromadziliśmy w swojej duszy, czym zapełniliśmy swój wewnętrzny skarbiec, z którego teraz przyszło czerpać w poszukiwaniu rady i pociechy, aby mądrze i godnie zmierzyć się z przeciwnościami. To tutaj zapali się dla naszych oczu drobna, ale kojąca świeczka pocieszenia, gdy życie otoczy nas smolistą ciemnością.
William McDougall (1871-1938)

A teraz spójrzmy na żywoty mistyków, na twórców wielkich religii i innych przyjaciół ludzkości: losy ich poświadczają, że wbrew pozorom, szczęśliwym można się czuć nawet pomimo cierpień, biedy i niezrozumienia ze strony innych, o ile dostrzegamy pod naszymi doświadczeniami warstwę transcendentną, poza-doczesną. Oparcie życia na duchowości to rezygnacja ze ślizgania się po powierzchni życia i obranie kierunku w głąb siebie - dosypywanie każdego dnia kilku monet mądrości do duchowej kiesy i takie wykorzystywanie upływającego czasu, by każdego wieczoru móc szczerze przyznać przed sobą, że dziś staliśmy się już trochę lepsi niż byliśmy poprzedniego dnia. Nie oznacza to automatycznie akcesu do tego czy innego Kościoła i oddania rozumu na łaskę tej czy innej doktryny (aczkolwiek nie można zaprzeczyć, że wielu osobom instytucjonalna religia pomaga powrócić na właściwą ścieżkę). Kto ciągle odwraca się od życia, ten napotkawszy poważniejszą przeszkodę łatwo może zostać porwany przez jego nurt; ci zaś, którzy zawczasu zatroszczyli się nie tylko o ciało, ale i o ducha, w chwilach próby będą jak skała, o którą rozbija się wzburzona fala, jeżeli znajdą w sobie pokaźne pokłady silnej woli; a nawet jeśli tyle jej nie znajdą, i tak będą jak roślina, która na powierzchni miotana jest wichrem i ugina się pod naciskiem kolejnych podmuchów, ale pod spodem trzyma się mocno swego podłoża, dzięki czemu przetrwa najgorszy tajfun. Wysiłek i trud uszlachetniają duszę człowieka, jeśli tylko zawczasu podjął przygotowania – najlepsze charaktery kształtują się wszakże w zmaganiach z przeciwnościami losu. Pogląd ten łączy ludzi o różnych przekonaniach i podziały religijne nie mają tu większego znaczenia.
Mądrość urządzenia świata, który w doświadczeniu człowieka rozbija się na dobro i zło, przyjemności i przykrości, światło i ciemność, ujawnia się bezpośrednio w oddziaływaniu na nasze wnętrze: prawdziwe piękno doceniamy w kontakcie z brzydotą; zdrowie i możliwości, które ono daje doceniamy najintensywniej w chorobie; dobru nie nadalibyśmy takiej wartości, gdyby nie obecność zła, a najwyższe przymioty miłosierdzia i altruizmu pozostawałaby abstrakcją, gdybyśmy nie mogli sprawdzić ich w praktyce. Oddzielając prostą, powierzchowną i krótkotrwałą przyjemność od głębszego, trwalszego i wymagającego refleksji zadowolenia, odkrywamy w sobie metodę, która pozwoli odnaleźć rzeczy prawdziwie wartościowe i nauczy, jak się nimi cieszyć. Dlatego dobrze jest zatrzymać się czasami w życiowym pędzie i zastanowić nad sobą, swoim miejscem w świecie i pośród ludzi, by nie powiedzieć za kilka lat: „Jakże szczęśliwy byłem wtedy i jak mało to sobie uświadamiałem”.

Literatura: W. Tatarkiewicz, O szczęściu, Warszawa 1985

ZOBACZ TEŻ: