niedziela, 23 grudnia 2012

Kim jest dla mnie Jezus Chrystusa?


Witam po długiej przerwie :) Nie pomyślcie, że o Was zapomniałem. Bynajmniej. Po prostu od listopada mam więcej zajęć i... zresztą mniejsza o wymówki. Zbliża się Boże Narodzenie. Co o tym sądzę? Czym są święta dla spirytysty? Muszę rozczarować wszystkich, którzy liczą na opowieści o św. Mikołaju, reniferach, dziadkach mrozach i niższych podatkach od nowego roku. Nic a nic mnie to nie obchodzi. Święta to dla mnie wyłącznie pamiątka przyjścia na świat Jezusa i o nim będzie ta notka.
Czasami przedstawiciele niektórych Kościołów mają za złe spirytystom, że nie uważają Chrystusa za Boga, ale za światłego i czystego moralnie Ducha. Biorą Biblię do ręki, wyszukują odpowiednie fragmenty i udowadniają, że to oni mają rację. Może i tak. Niech będzie, że mają rację. Ale czy to aż tak ważne? Pewnie z 6 mld ludzi na świecie nie uznaje Chrystusa za Boga i cóż z tego? Wątpię, aby spalili się za to w piekle. Po prostu ludzie lubią, aby inni wierzyli w to co oni, chodzili do tego Kościoła co i oni, mówili te same modlitwy, żeby się z nimi zgadzać. Być może dlatego u tak wielu burzy się krew, gdy okazuje się, że ktoś inaczej zapatruje się na pewne sprawy.
Jeśli o mnie idzie, to idea, jakoby Bóg (w jakimkolwiek rozumieniu) uzależniał szczęście swoich stworzeń od wiary czy od przestrzegania zasad kultu, jest dla mnie absurdalna i amoralna (już choćby dlatego, że nie dysponujemy możliwością stwierdzenia, która religia jest najbliżej prawdy, a poza tym ludzie na przestrzeni wieków nigdy nie mieli i nadal nie mają równych szans, by tę słuszną wiarę dobrze poznać i przyswoić). Podobne pomysły bardzo Boga spłycają. Kiedy zatem pojawia się temat boskości Chrystusa uważam to za rzecz drugorzędną. Zresztą chyba każdy bardziej ceniłby dobrych i uczciwych ateistów, niż osoby, które uznają boskość Chrystusa, ale nic praktycznego z ich wiary nie wynika. Zostawmy więc teologiczne spory o naturę Chrystusa i skupmy się na tym, co dla mnie (i spirytystów) najważniejsze – na etosie ewangelicznym.
Moim zdaniem najpełniej stosunek spirytyzmu do postaci Jezusa Chrystusa ujawnia ten fragment  „Księgi Duchów” Allana Kardeca:
"625. Kto jest najdoskonalszym człowiekiem, którego Bóg dał ludziom za przykład i wzór do naśladowania?

Odp: „Spójrzcie na Jezusa”.
(komentarz Kardeca: Jezus jest dla człowieka typem doskonałości moralnej, do której może pretendować ludzkość na Ziemi. Bóg daje go nam jako najdoskonalszy wzór, a filozofia, której uczył Jezus, w sposób najczystszy wyraża Jego prawo, gdyż ożywiał go duch Boży. Dlatego Jezus jest najczystszą istotą, która pojawiła się na Ziemi. Jeśli niektórzy ludzie twierdzący, że wyjaśniają ludziom prawo Boże, zbłądzili przekazując fałszywe zasady, stało się tak dlatego, że w nich samych przeważały zbyt ziemskie uczucia i dlatego, że pomieszali prawa kierujące warunkami życia duszy z tymi, które kierują życiem ciała. Wielu podawało jako prawa Boże to, co było wyłącznie prawami ludzkimi, stworzonymi, by służyć żądzom i zapewnić dominację nad ludźmi".
Czasami zatrzymuję się nad tymi słowami. Ostatnio częściej. I co o tym myślę? Uważam, że ok. 2000 lat temu urodził się na ziemi naprawdę równy gość - odważny facet, który jadał z celnikami i prostytutkami (społeczeństwo, delikatnie rzecz ujmując, nie darzyło tych ludzi estymą), przystawał z biedakami i chorymi; Człowiek, który namawiał, aby miłować nawet wrogów, czynić dobrze tym, którzy nas nienawidzą, a do tego jeszcze nadstawiać drugi policzek! Poza tym Jezus ganił obłudę, egoizm i podał nam prostą zasadę, której przestrzeganie i dziś oszczędziłoby wielu cierpień i problemów: „Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie”. Zbyt mało się o tym mówi w święta. Niedawno rozgorzała dysputa, jakie zwierzęta były obecne w stajence, gdy Jezus przyszedł na świat. Co za bzdury! Jak dla mnie mógłby tam być nawet krokodyl, pawian i sto bażantów – to przecież bez znaczenia. Tak samo nie obchodzi mnie domniemane rodzeństwo Chrystusa ani problem tożsamości trzech facetów, którzy go odwiedzili (mędrcy czy królowie?). No dobra, powiedzmy, że trochę mnie interesuje, gdzie się podziewała żona św. Piotra (Jezus uzdrowił jego teściową, więc pewnie i żona musiała się kręcić w pobliżu...), ale zasadniczo nie zajmują mnie te kwestie. Wydaje mi się, że to wszystko są mało ważne problemy i dziwię się ludziom, którzy poświęcili życie, aby je rozwiązywać.
Święta są dla mnie upamiętnieniem przyjścia na świat człowieka, który dla dobra całej ludzkości chciał odmienić rzeczywistość; który myślał, że nauczy ludzi miłości i miłosierdzia i wykorzeni zło. Czy mu się udało? Skąd! Nie minęło sporo czasu i nawet jego własne imię zaczęto wykorzystywać dla zdobycia dominacji nad ludźmi. Handlarze szybko wrócili do świątyni.


Nikt jednak nie powiedział, że świat zmieni się natychmiast, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Ważne, że z każdym dniem jesteśmy trochę lepsi, a przynajmniej nie bardziej źli, niż wczoraj. Świat poszedł do przodu. Dziś problemem cywilizowanych krajów jest raczej palenie papierosów niż palenie ludzi na stosach;) Dawny fanatyzm powoli zostaje wyparty przez dialog międzyreligijny. Tortury i okrucieństwa odchodzą w niepamięć, a kolejne kraje znoszą karę śmierci... Ale jeszcze bardzo dużo pracy przed nami. Musimy tylko pamiętać, że zmiany te zapoczątkował Jezus. Czy spirytyści są tacy paskudni, bo uznają go „tylko” za mądrego, światłego Ducha, który przyszedł na świat, by popchnąć postęp moralny swoich braci? Nic nie poradzę, że dla mnie prawdziwym świadectwem wiary jest codzienny trud pracowników chrześcijańskich domów dla sierot, a nie codzienny trud chrześcijańskich teologów, którzy namnożyli tysiące książek na tematy, których i tak nikt nigdy do końca nie pojmiemy. Spirytysta to człowiek, który po prostu - jak zresztą każda istota o zdrowym poczuciu moralnym – pragnie naprawiać swoje błędy i nie czynić zła. Gdy upada, wstaje i próbuje dalej, bo gdzieś na horyzoncie stale widnieje mu ideał człowieka doskonałego, który w sposób jasny i oczywisty został wyłożony przez Jezusa w Kazaniu na górze:

(MT 5,1): 13 Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. 14 Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. 15 Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem5, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. 16 Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.
17 Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić6. 18 Zaprawdę. bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni. 19 Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim. 20 Bo powiadam wam: Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. 21 Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj!7; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. 22 A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka8, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: "Bezbożniku", podlega karze piekła ognistego. 23 Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, 24 zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj! 25 9 Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. 26 Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz. 27 Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż!10 28 A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa. 29 11 Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła. 30 I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła. 31 Powiedziano też: Jeśli kto chce oddalić swoją żonę, niech jej da list rozwodowy12. 32 A ja wam powiadam: Każdy, kto oddala swoją żonę - poza wypadkiem nierządu - naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa13. 33 Słyszeliście również, że powiedziano przodkom: Nie będziesz fałszywie przysięgał, lecz dotrzymasz Panu swej przysięgi14. 34 A Ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie, ani na niebo, bo jest tronem Bożym; 35 ani na ziemię, bo jest podnóżkiem stóp Jego; ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego Króla. 36 Ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nie możesz nawet jednego włosa uczynić białym albo czarnym. 37 Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie15. A co nadto jest, od Złego pochodzi. 38 Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb!17 39 18 A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! 40 Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! 41 Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! 42 Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie. 43 Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził20. 44 A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; 45 tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. 46 Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? 47 I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? 48 Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.

Wesołych Świąt :)

środa, 31 października 2012

Kim jest twój Anioł Stróż?

Jak myślisz, czy towarzyszy ci istota, która o ciebie dba, chroni przed nadużyciami, pomaga rozróżniać dobro od zła (i nie mam tu na myśli przedstawiciela administracji państwowej, nasłanego przez wścibskiego sąsiada)?
A może historie o aniele stróżu są wyssane z palca?
Jeżeli on istnieje, to czy posiada skrzydła?
Czy przygląda ci się, gdy jesz, śpisz, albo – pardon - siedzisz w toalecie?
Czy to przez niego ukłuło cię sumienie, gdy ściągałeś na klasówce z matematyki albo kupowałeś kradzione buty na Stadionie Dziesięciolecia?
Na wszystkie te pytania ci nie odpowiem, ale pokrótce wyjaśnię, co spirytyści sądzą o aniołach stróżach.

Jak wiadomo istnieją duchy światłe, mądre i dobre, które pomagają swoim niedoskonałym braciom (czyli nam). Religie takie jak chrześcijaństwo, judaizm czy islam, nazywają je aniołami, bo też ludzie, którzy tworzyli podstawy tych wierzeń nieraz odczuwali ich wsparcie i bezpośrednią ingerencję w swoje sprawy. Trzeba jednak wyjaśnić, że anioły nie zostały stworzone przez Boga oddzielnie od ludzi, w jakimś odrębnym celu, jak głoszą te systemy religijne. W rzeczywistości są to dusze zmarłych, takie jak nasze, aczkolwiek przebyły już długą drogę rozwoju etycznego oraz intelektualnego. Można powiedzieć, że anioły na ścieżce dobroci i miłosierdzia są daleko przed nami. Natomiast jeśli idzie o ludzi wcielonych na Ziemi, wydaje się, że na tej drodze nie zaszli jeszcze daleko. W dodatku wielu zamiast wytrwale podążać naprzód, nadal woli drzemać w przydrożnej spelunie pod stołem i zdaje się, że nie prędko ruszy dalej... ale dość narzekania, pora wrócić do tematu tej nieco chaotycznej notki;)

Co spirytyzm mówi o aniele stróżu?

Teraz już całkiem poważnie.
Z informacji, które spirytyści otrzymują na spotkaniach mediumicznych wynika, że anioł stróż jest duchem wyższego rzędu, który przyjął na siebie zadanie wspierania konkretnego człowieka. Każdy z nas posiada więc swojego duchowego opiekuna, który jest do niego przywiązany i wypełnia misję, jaką można by porównać do trzymania pieczy przez ojca nad dziećmi. Anioł stróż sprowadza swojego podopiecznego na dobrą drogę, wspiera radami, pociesza w zmartwieniach, podtrzymuje na duchu w czasie życiowych prób. Często towarzyszy mu także po śmierci, a nawet w kolejnych cielesnych istnieniach (pamiętacie świetlistą istotę z doświadczeń NDE, o której wspominali pacjenci Moody’ego?).


Duch opiekuńczy wywiera wpływ mentalny na osobę, którą chroni, podpowiadając jej dobre myśli, choć te niestety nie zawsze są wysłuchiwane (dlatego ważne jest, aby wsłuchiwać się w siebie i w swoje sumienie). Jego działanie jest bardzo subtelne, ponieważ musi szanować jej wolną wolę. Anioł stróż nie pozwala, by człowiek zrezygnował z samodzielności i ciągle szukał u niego wsparcia, nawet w sprawach, w których sam doskonale da sobie radę. Nie zmienia to jednak faktu, że wielu ludzi czuje obecność anioła stróża i daje im ona pewność, że nie są zdani wyłącznie na własne siły. Zapewnia także poczucie bezpieczeństwa i nadzieję w trudnych chwilach, a także pewność, że ktoś czuwa, byśmy zmierzając do Boga jednak nie skręcali w zbyt ciemne zaułki.

Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by osoby posiadające już pewną wiedzę na temat świata duchowego skontaktowały się bezpośrednio ze swoim aniołem stróżem. Odpowiednie przygotowanie (warto znać Księgę mediów Allana Kardeca i zapewnić sobie kontakt z najbliższą grupą spirytystyczną) pozwoli uniknąć możliwych nieporozumień w tej kwestii.

W Księdze Duchów czytamy:

Istnieje pewna teoria, która powinna przekonać największych niedowiarków swoim urokiem i słodyczą: to ta dotycząca aniołów stróżów. Jeśli pomyślimy, że mamy zawsze przy sobie istoty od nas doskonalsze, które w każdej sytuacji udzielą nam rad, podniosą na duchu, pomogą wspiąć się na stromą górę dobroci; istoty będące najpewniejszymi i bardziej oddanymi przyjaciółmi niż ci, z którymi możemy się zaprzyjaźnić na Ziemi, czy nie jest to idea, która niesie ogromną otuchę? Istoty te wypełniają swoje zadanie z nakazu Boga. To On umieścił je blisko was i pozostają tam z miłości do Niego, by wypełniać przy was piękną, ale trudną misję. Zgadza się, gdziekolwiek nie pójdziecie, anioł stróż będzie przy was: w więzieniu, szpitalu, miejscach rozpusty, gdy będziecie sami. Nic nie rozłączy was z tym przyjacielem. Nie możecie go zobaczyć, ale wasza dusza czuje jego delikatne impulsy i słucha jego mądrych rad.

                                               Anioł stróż...nie wierzysz? Zobacz ;)

Na razie tyle o aniołach stróżach...

Na koniec zdradzę wam coś osobistego: jestem już dużym chłopcem, ale nadal wzruszają mnie te aniołki na katolickich obrazkach...

niedziela, 28 października 2012

Duchy opiekuńcze w wierzeniach Słowian


Duchy dobre – według klasyfikacji Allana Kardeca – powstrzymują zło, szerzą dobro, radują się szczęściem ludzi, którzy kierują się prawością w swoim życiu. Podsuwają nam dobre myśli, sprowadzają ze złej drogi; niekiedy też chronią przed złem duchów niedoskonałych. Do tego rzędu należą duchy, które w ludowych wierzeniach nazywano dobrymi geniuszami, duchami opiekuńczymi, duchami dobra. W czasach, gdy dominował zabobon i prosta, bezrefleksyjna wiara, czyniono z nich dobroczynne bóstwa. Właśnie na tym wczesnym, intuicyjnym, mitycznym rozumieniu opieki ze strony duchów, skupię się teraz.

Cofnijmy się do średniowiecza, gdy w świadomości naszych przodków - obok szerzącego się chrześcijaństwa - funkcjonowały jeszcze stare, pogańskie wierzenia, głęboko zrośnięte z rodzimą tradycją, bytem materialnym i naturą. Świat wydawał się dziki, nieprzyjazny, a kraj był pokryty nielicznymi grodami, porastały go gęste puszcze. Potrzeba opieki ze strony duchów była szczególnie silna, do tego stopnia, że ludziom współczesnym trudno ją pojąć. Wtedy jednak nie potrafiono, ani nawet nie chciano, opisywać świata na sposób naukowy. Z drugiej strony chrześcijański kult świętych nie wyparł jeszcze tej pierwotnej więzi między doczesnością a zaświatami, obecnej na co dzień, w zwykłych życiowych sprawach.



W tamtych czasach Słowianie wierzyli, że ludzie którzy umarli szybko albo gwałtowną śmiercią, przekształcają się w demony trapiące jako zmory, albo w duchy wodne. Tutaj nie będę szeroko omawiać tego problemu, choć nasza rodzima demonologia jest fascynująca (o wąpierzach [wampirach], latawcach czy strzygach pisał wybitny historyk Aleksander Gieysztor w swojej Mitologii Słowian). Wolę ograniczyć się do wątku, który ściśle dotyczy spraw poprzedzających naszą współczesną, dojrzałą refleksję spirytystyczną, przy czym towarzyszy mi to proste założenie, że w każdej legendzie jest ziarnko prawdy. Można więc przyjąć, że i w tych tradycyjnych wierzeniach odbija się rzeczywista więź między żyjącymi a umarłymi. Otóż nasi słowiańscy przodkowie byli przekonani, że istnieją duchy domowe, które w części pochodzą od zmarłych. Miały być przyjazne i pożyteczne, przebywały u pieca czy ogniska, na strychu, w zagrodzie, opiekowały się bydłem, przysparzały żyjącym mienia i zboża. Słowem, wierzono, że to duchy rodzinne.

Słowianie nazywali takiego opiekuńczego ducha domu domowym lub domowikiem. Łączyły go bliskie stosunki z gospodarstwem, mieszkaniem i dobytkiem chłopskim. Panowało przekonanie, że znajduje się i chodzi nocą w każdym domu, mieszkając w chlewie lub gumnie. Nazywano go także sąsiadem, gospodarzem, dziadkiem i ojczulkiem. Jego obraz ustabilizował się wokół kilku cech: gospodarności i współodpowiedzialności za dom i przychówek, życzliwości, rodzinności w sensie opieki i wieszczenia rzeczy dobrych i złych członkom rodziny. Przy przenosinach do nowego mieszkania upraszano go, by poszedł razem z gospodarzami. Niekiedy widziano go – zawsze nocą lub o zmierzchu – czarnym i rogatym, ale przeważała opinia, ze jest podobny do głowy domu lub – stary i siwy – przypomina zmarłego dziada lub ojca i ubrany jest jak przystało chłopu. Czasem przydawano mu żonę: domachę, domowichę, która wychodzi spod podłogi i przędzie.

Domowy miewał ludzkie słabostki i potrzeby, ale także potrafił nawiązać kontakt z innymi duchami, sam pozostając istotą dobrą. Choć niewidoczny, odbierał cześć i poczęstunek, uważano go za członka rodziny, odżywiano go, aby miał siłę przepędzania obcych duchów. W Polsce duchy domowe to również duszyczki, bożęta, domowi, domownicy, gospodarze, sąsiedzi, dobrochoty, żyrownicy. Występuje też termin ubożę, który być może powstał w czasach już chrześcijańskich, gdy ducha domowego zepchnięto do rzędu kultów zakazanych, kiedy stał się ubogim, biedactwem.  Z kolei u Serbów wierzono, że opiekun domu, niewidzialny, siada przy świętach na prawym ramieniu pana domu.

Tradycją naszych przodków było też zakopywanie pod belką przyciesi (w narożniku domu) czarnego koguta, jajka lub głowy zwierzęcej – prawdopodobnie na ofiarę dla ducha domowego, jak to pokazują wykopaliska w Szczecinie i Gdańsku w warstwach z XI-XII wieku. 

Czy w podobnych wierzeniach, po których ślady pozostały już tylko w miejscowym folklorze, mamy do czynienia z odzwierciedleniem rzeczywistych manifestacji duchów? Niekoniecznie musiało być tak, że nasi przodkowie przesadzili z muchomorami i mieli zwidy ;). Zauważmy, że przekonanie o opiece ze strony zmarłych występuje wszędzie, pod każdą szerokością geograficzną, w każdej kulturze. Może prawda jest oczywista: dobroć i miłość potrafi przezwyciężyć grób, a pieczę nad nami sprawują dobre duchy. W zależności od wierzeń i kultury nazywa się je różnie: aniołami, duchowymi opiekunami, geniuszami, bóstwami opiekuńczymi, duchami domowymi – w istocie jednak u źródeł leży jedno, uniwersalne doświadczenie ich obecności.

piątek, 12 października 2012

Pomyśl o sobie


Spirytyzmowi przyświeca ideał doskonalenia ludzkości, które winno wyrażać się w postępie moralnym i intelektualnym. Nie da się jednak osiągnąć tego celu, jeśli nie zaczniemy wprowadzać zmian od siebie. Ale i to jest trudne, albo zgoła niemożliwe, jeśli wpierw nie podejmiemy trudu POZNANIA samego siebie.

Zadajmy sobie parę pytań:

- Czy nie idziemy przez życie po omacku? 

- Czy znamy cele naszego życia?

- Jeśli nie szukamy ich  w zewnętrznych autorytetach, to czy przynajmniej nie próbujemy nadać ich sobie sami?

Francuski spirytysta Leon Denis napisał kiedyś: „Nie znając swego przeznaczenia, krążąc między przesądem a błędem, człowiek przeklina życie. Uginając się pod brzemieniem zrzuca na bliźnich przyczynę doznawanych nieszczęść, klęsk, które przeżywa, a które często sprowadza jego własna nieostrożność. Buntując się przeciw Bogu, oskarża go o niesprawiedliwość, w szaleństwie i rozpaczy ucieka nieraz z placu walki zbawczej, która jako jedyna mogła wzmocnić jego duszę, rozjaśnić sąd i przygotować go do prac wyższego rzędu” (L. Denis, Po co żyjemy?, Warszawa 2011).

Żyjemy w świecie, który stale odczuwa dominację materii. Ta ogranicza nasze zdolności, hamuje dążenia do ideału oraz porywy ku dobru. Dlatego, aby zrozumieć rację życia i dojrzeć prawo kierujące rozwojem duszy, musimy wznieść się ponad drobiazgi istnienia, wyrwać umysł z toku rzeczy materialnych i przemijających, które zaciemniają nasz osąd. „Wysiłkiem woli opuśćmy na chwilę Ziemię, wedrzyjmy się na te potężne wyżyny. Ze szczytu ich ujrzymy roztaczającą się przed nami nieogarnioną panoramę wieków bez liczby i przestrzeni, bez granic. Żołnierz zagubiony w tłumie widzi tylko zamęt dokoła siebie, ale generał dostrzega wszystkie szczegóły bitwy, oblicza i przewiduje rezultaty; podróżnik zbłąkany w zakątkach terenu nie dostrzega właściwego kierunku, lecz wszedłszy na górę, orientuje się w całokształcie okolicy – tak samo dusza ludzka z tych szczytów dokąd się wzbiła z dala od ziemskiej wrzawy i ciemnych nizin, odnajduje harmonię powszechną. Co z dołu wyglądało sprzecznie, niezrozumiale, niesprawiedliwie, widziane z góry rozjaśnia się i wiąże w całość; prostują się zakręty drogi, uwydatnia jednolitość, przed olśnionym duchem ukazuje sie majestatyczny ład rządzący biegiem istnień i pochodem światów” (L. Denis, Po co żyjemy?, Warszawa 2011, s. 25).

Przyjrzymy się życiu z bliska, takiemu jakie jest. Jeśli będziemy świadomi, dojrzyjmy iluzje oraz rzeczy, którym nadajemy dużą wartość, a które w rzeczywistości nie mają znaczenia. Może wtedy przestaną targać nami złe emocje i sami chwycimy za ster naszego życia.



Bardzo dobrze, bardzo dobrze

A teraz coś z innej beczki. Inspirująca historia, którą znalazłem w pięknej książce Anthony’ego de Mello, pt. Śpiew Ptaka:

W pewnej wiosce rybackiej panna miała dziecko.
Zmuszona biciem wyjawiła wreszcie, kto jest ojcem dziecka: mistrz zen,
który całymi dniami medytował w świątyni w pobliżu wioski.
Rodzice dziewczyny i liczne grono wieśniaków poszli do świątyni,
przerwali brutalnie rozmyślanie mistrza, wyzwali go od obłudników i powiedzieli,
że ponieważ jest ojcem dziecka, powinien wziąć na siebie odpowiedzialność
za jego utrzymanie i wychowanie. Mistrz rzekł tylko:
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze ...

Kiedy sobie poszli, podniósł z ziemi dziecko i wszedł w finansowe porozumienie
z pewną kobietą we wsi, aby się dzieckiem zaopiekowała, ubierała je i karmiła.
Reputacja mistrza spadła do zera. Już nikt nie przychodził do niego po jakąkolwiek naukę.
W rok po zaistnieniu tej sytuacji dziewczyna, która urodziła dziecko,
nie mogła znieść jej dłużej i wreszcie wyznała, że powiedziała nieprawdę.
Ojcem dziecka był chłopak z sąsiedniego domu.
Rodzice dziewczyny i wszyscy mieszkańcy wsi zawstydzili się.
Upadli do nóg mistrza i poprosili go o przebaczenie oraz by oddał dziecko.
Tak też mistrz uczynił. A wszystko, co powiedział, to było:
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze ...